W Polsce nie trzeba mieć trzydziestu lat pracy, by do końca życia otrzymywać pieniądze z ZUS. Wystarczy kilka lat legalnego zatrudnienia i właściwa diagnoza. Wśród sprytniejszych obywateli od lat funkcjonuje dobrze znany mechanizm, który w slangu urzędniczym nazywa się „rentą alkoholową”.
Oczywiście formalnie takie pojęcie nie istnieje. Chodzi o rentę z tytułu niezdolności do pracy – przyznawaną osobom, które na skutek choroby utraciły zdolność do zarobkowania. Problem w tym, że jedną z tych „chorób” może być uzależnienie od alkoholu.
A także jego długofalowe skutki: marskość wątroby, uszkodzenia układu nerwowego, zaburzenia psychiczne. I choć nie brzmi to jak plan na życie – dla niektórych okazuje się właśnie tym.
Renta alkoholowa: jak uzyskać świadczenie od ZUS
Wystarczy przepracować minimalny okres wymagany przez ZUS – co dla osoby po 30. roku życia oznacza zaledwie 5 lat (i to niekoniecznie ostatnich pięciu) – by móc ubiegać się o świadczenie. Gdy pojawi się diagnoza „trwałej niezdolności do pracy”, a lekarz orzecznik nie zakwestionuje dokumentacji, renta trafia na konto. Nierzadko na dekady.
Ile można na tym „zarobić”? Aktualna renta z tytułu całkowitej niezdolności do pracy wynosi około 1 880 zł brutto miesięcznie. W przypadku częściowej – nieco ponad 1 400 zł. Nietrudno policzyć, że w ciągu 10 lat daje to ponad 200 tysięcy złotych. Bez podatku dochodowego. Bez konieczności pracy. Bez ZUS-owskich składek.
Są oczywiście osoby naprawdę chore, którym renta się po prostu należy. Problem zaczyna się wtedy, gdy system staje się zbyt łatwy do obejścia, a świadczenia trafiają do ludzi, którzy latami pili świadomie – często z premedytacją, wiedząc, że na końcu czeka ich miękkie lądowanie. Nie w ośrodku odwykowym, tylko w urzędzie – z wnioskiem i zaświadczeniem.
ZUS zapewnia o uszczelnieniu systemu
ZUS przyznaje, że liczba takich świadczeń spada, ale łączna kwota wypłat… rośnie. I to systematycznie. Wydajemy więcej na osoby trwale wykluczone z rynku pracy z powodu uzależnień niż na aktywizację zawodową czy profilaktykę zdrowotną. Dla fiskusa to problem. Dla niektórych – plan awaryjny.
To nie jest margines. To realny koszt społeczny. I przy coraz niższej liczbie pracujących, a coraz większym obciążeniu systemu emerytalnego, tego typu „furtki” stają się coraz bardziej kosztowne. I coraz trudniejsze do uzasadnienia.
Czy renta ma chronić? Oczywiście. Ale nie może być nagrodą za życiową bezrefleksyjność. Bo państwo opiekuńcze łatwo przeradza się w państwo naiwnych.